Recenzja serialu

Ojciec Coraje (2004)
Martín Sabban
Sebastián Pivotto
Facundo Arana
Nancy Dupláa

Gdyby Robin Hood był jednocześnie Chrystusem...

Skrzywdził, oj skrzywdził termin "telenowela brazylijska" serial obyczajowy z Ameryki Łacińskiej. Widzowie "Ojca Coraje" nie spodziewali się więc napięcia, jakie dostarczyło już kilka pierwszych
Skrzywdził, oj skrzywdził termin "telenowela brazylijska" serial obyczajowy z Ameryki Łacińskiej. Widzowie "Ojca Coraje" nie spodziewali się więc napięcia, jakie dostarczyło już kilka pierwszych odcinków. "Ojciec Coraje" to argentyńska (nie brazylijska) produkcja, będąca odpowiedzią (w odcinkach) na pełnometrażowy film pod tym samym tytułem, opowiadający o losach latynoskiego Robin Hooda. Gdyby serial wyemitowała telewizja publiczna, a u władzy byłby PiS, zarówno elektorat centro-prawicowy, jak i wyznawcy ojca Rydzyka, z pewnością niczym wieśniacy z La Cruz przyszli by zlinczować prezesa zarządu TVP, a następnie spalić sam budynek misyjnej stacji za zbezczeszczenie wizerunku Maryi Zawsze Dziewicy i Jej syna Jezusa Zbawiciela.

Lata 50. Kiedy w miasteczku La Cruz zostaje zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach szanowany adwokat Alejandro Guerrico, starosta - charyzmatyczny Manuel Costa (Raul Rizzo) zrzuca winę jego śmierci na Coraje (Facundo Arana), tajemniczego zbiega w kostiumie mnicha. W tym samym czasie ginie w wyniku napaści w drodze do La Cruz nowy proboszcz. Coraje nie udaje się w porę uratować duchownego. Będąc posądzanym o morderstwo w miasteczku "argentyński Robin Hood" postanawia przybrać tożsamość księdza, by na własną rękę odszukać zabójcę Guerrico, a tym samym oczyścić się z zarzutów. Jako ojciec Juan - Coraje szybko wywołuje niemałe zainteresowanie wśród mieszkańców swoim niecodziennymi metodami oraz stylem życia. Zwłaszcza wśród dwóch córek zmarłego Alejandra, Clary (Nancy Duplaa) oraz niepełnosprawnej Any (Carina Zampini). Niedługo potem zaczyna wychodzić na jaw tajemnicza przeszłość Coraje, która wiele wspólnego ma z najznamienitszymi osobistościami w miasteczku...

"Ojciec Coraje" jest jedną z najciekawszych i najbardziej kontrowersyjnych telenowel z Ameryki Łacińskiej, jakie kiedykolwiek powstały. W zasadzie można by rzec, że serial jest całkowicie bezpruderyjny. Tematyka, jakiej podjęli się scenarzyści, uderza mocną pięścią w religię katolicką, budując jej jakby zupełnie nowy obraz z wątkami sekciarstwa na kształt niemalże masońskiej loży, wątkiem miłosnym, który tak naprawdę w dużej mierze budowany jest na ogromnej żądzy seksualnej, oraz innych cudach znanych z Nowego Testamentu.

Pomimo licznych dziwactw w scenariuszu i kontrowersji pełną gębą nie jest to telenowela, której głównym celem jest prowokacja. W zasadzie cały jej główny, kontrowersyjny wątek na tle religijnym - od pierwszego do ostatniego odcinka rozwija się bardzo płynnie i widać, że był on starannie przemyślany. Nie inaczej - jak w każdej telenoweli - nieunikniony jest wątek miłosny, który zbudowano tu od podstaw, dbając o realizm budzącego się uczucia. Tak więc miłośnicy klasycznych telenowel nie mają tutaj czego szukać. Nikt tu się nie zakochuje od pierwszego wejrzenia, nikt nie ląduje tutaj w łóżku (bo się nagle zakochał - tylko dlatego, że ma na to zwyczajnie ochotę), powoli coś kiełkuje w sercach, aż mocno dojrzałe, uderza.
 
Podobnie jest z samymi bohaterami. Scenarzyści zamknęli scenariusz na kilkunastu-kilkudziesięciu postaciach, od czasu do czasu zapraszając na plan bohaterów epizodycznych, których celem było napędzanie akcji na dalszy tor. Bohaterowie miasteczka mają nam do opowiedzenia swoje własne historie, które starannie poprowadzone, budują nam wielowątkowość, a przy tym, prawie żadna z postaci nie jest przerysowana. Co więcej można nawet odnieść wrażenie, że każdy z pojedynczych bohaterów, po jakimś czasie dopuścił się jakiegoś większego, czy mniejszego świństwa. Na tym polu "Ojciec Coraje" triumfuje nad "klasyczną telenowelą". Na kolor biały i czarny jest tutaj owszem miejsce, ale bohaterowie wymieniają się symbolicznymi barwami między sobą.

Warto podkreślić także kostiumowość "Ojca Coraje", gdyż akcję umieszczono w latach 50-tych, w okresie przemian społeczno-gospodarczych przypadającym na czas prezydentury gen. Perona. Tak więc scenografia, stroje i pojazdy, jakimi poruszają się bohaterowie jest odwzorowana na minionej epoce, choć zdarzają się drobne wpadki techniczne. Wielkie brawa od tej strony należą się twórcom za klimatyczne wnętrza jak i pewien klaustrofobiczny wygląd miasteczka, które w miarę dalszego rozwoju fabuły zaczyna coraz bardziej przypominać miejsce ze złego snu.

Pomimo kontrowersji, tematyki religijnej, motywu miłosnego w postaci naprawdę pikantnych scen zbliżeń "Ojciec Coraje" w dużej mierze pozostaje jednak serialem przygodowym i za taki należy go uważać. Pełno tu pościgów, strzelanin, porwań i typowych dla Robin Hooda sztuczek, by zabrać bogatym, a rozdać biednym. To serial mówiący o walce w wolność i o sprawiedliwość, a żeby jeszcze bardziej podkreślić owe wartości, walecznego Coraje popierać będą gościnnymi wystąpieniami takie postaci jak: Ernesto Che Guevarra, gen. Peron, czy w końcu jego małżonka, słynna Evita.

Choć chcemy szufladkować "Ojca Coraje" do przegródki z napisem "telenowela", musimy się najpierw zastanowić, czy jest to słuszne. Bohaterowie operują prostym, nieskomplikowanym językiem, nierzadko bywają wulgarni, co nie przystoi w standardowym serialu dla kobiet. Miłość głównych bohaterów, opiera się tu na sferze erotycznej, co również nie przystoi w trudnych do spełnienia historiom miłosnym. Ponadto sam wątek zepchnięty jest na plan drugi. Jakim więc serialem jest "Ojciec Coraje"? Z pewnością można określić go dziwnym. Ale czy wartym uwagi? Na pewno nie można przejść wobec niego obojętnie. Kolokwialnie rzecz ujmując "Ojciec Coraje" jest serialem tak porąbanym, że nie sposób go zapomnieć, a ocenić można tylko bardzo nisko, albo bardzo wysoko. Nie ma stanowisk pośrednich.

Na sam koniec warto jeszcze wspomnieć, o samym aktorstwie, które daje solidnego kopniaka, plastikowym, przejrzanym na wylot, sztucznym tworom kreowanym przez stacje po fachu, oraz innym sąsiadów z kontynentu. "Ojciec Coraje" to prawdziwy ewenement. Facundo Arana ("Zbuntowany anioł") w duecie z Nancy Duplaa, czy z Cariną Zampini ("Dziki księżyc"), zjadają na śniadanie całą hałastrę elit z popularnych meksykańskich, wenezuelskich, czy kolumbijskich produkcji. Miażdży wiekowa Leonor Benedetto, a Raul Rizzo w roli opętanego guru sekty wprost staje się swoją postacią. Mnie to aktorstwo przekonuje, choć na przedstawicieli tego gatunku kina zwykłem patrzeć troszkę niepewnie, tudzież z nutką zażenowania. Miło się jednak rozczarowałem. Ekipa z Argentyny spisała się na medal. Sam serial okrzyknięto w Argentynie telenowelą roku, a nominowano aż w 21 kategoriach do nagrody Martin Fierro (argentyńskie oscary). Produkcja wywalczyła 8 statuetek, stając się jedną z najlepszych produkcji dekady.

Wniosek? Wyobrażacie sobie argentyński remake "Niewolnicy Isaury"? Chyba nikt nie ma wątpliwości, że u nich biała niewolnica, długo by nie pochodziła w białej sukni, a Leoncio zabrałby się do konsumpcji jej dziewictwa. Cóż... nie ma to jak luźna Argentyna.
1 10
Moja ocena serialu:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones